środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 9 Profesor Lockhart

Kiedy wszyscy usiedli, 
 Lockhart odchrząknął i zapadła cisza. Rozejrzał się, wziął z ławki Neville’a Longbottoma egzemplarz Wędrówki z trollami i podniósł go, ukazując wszystkim swoje własne, mrugające zdjęcie.
- To ja - powiedział, również puszczając do nich oko - Gilderoy Lockhart, kawaler Orderu Merlina Trzeciej Klasy, honorowy członek Ligi Obrony przed Czarną Magią i pięciokrotny laureat nagrody Najbardziej Czarują­cego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”... Ale nie o tym chcę mówić. Nie pozbyłem się zjawy z Bandonu uśmiechając się do niej!
- Narcystyczny dupek- powiedziała cicho brunetka- "Piękne słowa nie świadczą jeszcze o czystym sercu."
-Chciałaby pani się z nami czymś podzielić pani...
-Smith, jeśli szanowny profesor chce wiedzieć- powiedziała sarkastycznie dziewczyna- powiedziałam "Piękne słowa nie świadczą jeszcze o czystym sercu."
- Dobrze nie ważne. Widzę, że wszyscy kupiliście komplet moich ksią­żek. Znakomicie. Zaczniemy od małego quizu. Nie ma powodu do niepokoju... chcę po prostu sprawdzić, co wam zostało z lektury...
Rozdał wszystkim arkusze testowe, wrócił na przód klasy i oznajmił:
- Macie trzydzieści minut. Zaczynamy! Gabriell spojrzała na swój arkusz i przeczytała:
1. Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?
2. Jakie jest skryte pragnienie Gilderoya Lockharta?
3. Jakie jest, według ciebie, największe do tej pory osiągnięcie Gilderoya Lockharta?

Podobnych pytań było 54, a ostatnie brzmiało:

54. Kiedy przypadają urodziny Gilderoya Lockharta i jaki byłby idealny dla niego prezent?
Pół godziny później Lockhart zebrał arkusze i przejrzał je na oczach całej klasy.
- No, no... nikt nie zapamiętał, że moim ulubionym kolorem jest liliowy. Napisałem o tym w Roku z yeti. A nie­którzy powinni uważniej przeczytać Weekend z wilkołakiem... w rozdziale dwunastym napisałem wyraźnie, że idealnym prezentem urodzinowym byłoby dla mnie osiągnięcie powszechnej harmonii między rasą czarodziejów i nie-czarodziejów... chociaż nie odmówiłbym wielkiej butli Starej Ognistej Whisky Ogdena!
I znowu mrugnął do nich łobuzersko. Gabriell patrzyła z pogardą w oczach na nauczyciela. Bardzo przypominał on Malfoy'a tylko nie wyzywał on wszystkich.
- ...ale panna Hermiona Granger wiedziała, że moim ukrytym pragnieniem jest oczyszczenie świata ze zła i wy­promowanie mojej własnej serii eliksirów do pielęgnacji włosów... Dzielna dziewczyna! I zasłużyła... - pomachał jej testem - na najwyższą ocenę! Gdzie jest panna Her­miona Granger?
Hermiona uniosła drżącą rękę.
- Znakomicie! - rozpromienił się Lockhart. - Świetnie! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! A teraz... do dzieła...
Schylił się za swoim biurkiem i podniósł wielką, okrytą płótnem klatkę.
- Muszę was jednak ostrzec! Moim zadaniem jest uz­brojenie was w oręż przeciwko najbardziej odrażającym potworom znanym w świecie czarodziejów! W tym pomie­szczeniu możecie przeżyć strach, jakiego dotąd nie zaznali­ście. Wiedzcie jednak, że nie grozi wam nic, dopóki ja tu jestem. I proszę o zachowanie spokoju. 
Gabriell po usłyszeniu słowo potwory ponownie zainteresowała się lekcją. Ciekawość wzięła górę. Lockhart położył na niej rękę na klatce. Dean i Seamus przestali się śmiać. Neville, siedzący w pierwszym rzędzie, skulił się ze strachu. 
- Proszę nie wrzeszczeć - powiedział Lockhart ci­cho. - To mogłoby je sprowokować.- Lockhart jednym ruchem ściągnął z klatki płótno.

- Tak jest - oznajmił dramatycznym tonem. - Oto świeżo schwytane chochliki kornwalijskie.
Brunetka nie była w stanie się powstrzymać. Zaśmiała się w tym samym momencie co Seamus. Słyszała o tych stworzeniach i nie bała się ich ani trochę
- Tak? - uśmiechnął się do Seamusa i Gabriell
- No... bo przecież one... one... wcale nie są groźne, prawda? - wyjąkał Seamus.
- Nie bądź taki pewny! - zawołał Lockhart, celując w niego palcem. - Mogą być diabelsko sprytnymi gałganami!
Chochliki jarzyły się niebieskawym blaskiem i miały około ośmiu cali wzrostu, a ich głosy były tak ostre i prze­nikliwe, że przypominały kłócące się papużki. Natychmiast zaczęły miotać się po klatce, bębnić w pręty i wykrzywiać na najbliżej siedzących.
- A więc dobrze - powiedział Lockhart donośnym głosem. - Zobaczymy, jak sobie z nimi poradzicie!
I otworzył klatkę.
Wybuchło okropne zamieszanie. Chochliki rozleciały się we wszystkie strony z szybkością rakiet. Gabriell czmychnęła pod ławkę i zaczęła obserwować sytuację. Dwa złapały Neville’a za uszy i uniosły go w powietrze. Kilkanaście wystrze­liło przez okno, obsypując ostatni rząd ławek szczątkami zbitej szyby. Reszta buszowała po klasie, robiąc więcej szkód niż oszalały nosorożec. Porwały kałamarze i obryzgały całą klasę atramentem, darły na strzępy książki i arkusze papie­ru, strącały obrazki ze ścian, przewróciły do góry nogami kosz ze śmieciami, wyrzucały przez okno książki i torby. Po kilku minutach połowa klasy siedziała pod ławkami, a Neville kołysał się na żyrandolu pod sufitem.
- No, dalej, poradźcie sobie z nimi, przecież to tylko chochliki - szydził Lockhart.
Podwinął rękawy, machnął różdżką i ryknął:
- Peskipiksi pesternomi!
Dziewczyna zaśmiała się gdy chochliki wyrwały nauczycielowi różdżkę a ten dał nura pod biurko. Zabrzmiał dzwonek i Gab szybko zabrała swoje rzeczy i wybiegła z klasy. Resztę dnia spędziła na wylegiwaniu się na błonia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz