sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 10 Szlama

Następne kilka dni Gabriell spędziła na nauce i siedzeniu na wieży astronomicznej. Uwielbiała to miejsce mogła tam wejść, wyciągnąć gitarę i zacząć grać. Wtedy właśnie znikały wszystkie jej problemy. Przez te kilka dni spotykała Matthewa tylko w obecności Malfoy'a większość spotkań była bardzo nieprzyjemna. Blondyn zmienił się nie do poznania, był chamski i wredny. Ale dziwne było jedno spotkanie które zapadło dziewczynie w pamięci. Spotkała go w bibliotece bez Dracona Malfoy'a i był on miły a nawet pomógł jej z odnoszeniem książek na właściwe półki. Nastała sobota, nastolatka obudziła się gdy tylko zaczęło świtać. Szybko ubrała się w 
 Wzięła do ręki różdżkę
-Reducio- skierowała magiczny patyk w stronę gitary, która od razu się zmniejszyła. Schowała instrument do kieszeni spodenek. Tak samo jak różdżkę. Jak najciszej wyszła z dormitorium aby nikogo nie obudzić. Przemknęła szybkim krokiem przez korytarze szkoły. Wyszła na świeże powietrze, które od razu ją orzeźwiło. Wyszła na błonia i zaczęła biec truchtem stanęła dopiero przy modrzewiu, które rosło przy Zakazanym Lesie. Usiadła na trawie, która mokra była od rosy. Wyciągnęła różdżkę i wyciągnęła gitarę z kieszeni
-Engorgio- rzuciła zaklęcie na instrument, który od razu wrócił do swoich rozmiarów. Zaczęła śpiewać i grać na gitarze piosenkę

Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons

If this is to end in fire
Then we should all burn together
Watch the flames climb high into the night
Calling out father oh
Stand by and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side 

And if we should die tonight
Then we should all die together
Raise a glass of wine for the last time

Calling out father oh
Prepare as we will
Watch the flames burn auburn on
The mountainside
Desolation comes upon the sky

Now I see fire
Inside the Mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire 
Hollowing souls
I see fire 
Blood in the breeze
And I hope that you remember me

Oh, should my people fall 
Then surely I'll do the same
Confined in mountain halls
We got too close to the flame

Calling out father oh
Hold fast and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side
Desolation comes upon the sky

Now I see fire
Inside the Mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire 
Hollowing souls
I see fire 
Blood in the breeze
And I hope that you remember me

And if the night is burning
I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out

Now I see fire
Inside the Mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire 
Hollowing souls
I see fire 
Blood in the breeze

I see fire (oh you know I saw a city burning out)
And I see fire (feel the heat upon my skin, yeah)
And I see fire
And I see fire burn auburn on the Mountain side.

(tłumaczenie)
O, górskie szczyty wciąż patrzą, spowite mgłą*
Strzeżcie mych braci, gdziekolwiek są
A kiedy niebo zasłoni ogień i dym
Patrzcie, wypatrujcie synów Durina

A jeśli spłonie wszystko
Wtedy powinniśmy razem spłonąć 
Spójrz jak ogień wspina się, na nocnego nieba szczyt

Wzywając Ojca
Stojąc, będziemy
Spoglądać jak, płomienie strawią
kasztanowe Zbocza Góry.

Jeśli mamy zginąć tej nocy 
Wtedy powinniśmy zginąć razem
Kielich wina, wznieść ostatni raz

Wzywając Ojca
Stojąc, będziemy
Spoglądać jak, płomienie strawią
kasztanowe Zbocza Góry.

A śmierć spadnie z nieba i nie zostawi nic**

Widzę płomień, we wnętrzu Góry
Widzę płomień, palący drzewa.
Widzę płomień, co wypala dusze
Podmuch ognia, który zgasić życie w nas chce
Ale proszę nie zapomnij mnie.

A jeśli polegną bracia
Klęskę przymnę i ja
Więzieni w sercu góry
Gdzie wciąż tli się ogień zła.

Ojcze, wezwij nas
Wspieraj i patrz
Jak na zboczu góry wstaje
Ognisty świt.

A śmierć spadnie z nieba i nie zostawi nic**

Widzę płomień, głęboko w górach
Widzę płomień, palący drzewa.
Widzę płomień, co pożera dusze
Widzę ognistą krew w powietrzu,
Mam nadzieję, że zapamiętasz mnie...

A kiedy noc zapłonie,
Zasłonię swoje oczy
Dla powracającej ciemności
Umrą moi bracia,
I jeśli niebo spadnie
Na te samotne miasto
I z tym cieniem na ziemi
Słyszę krzyk moich ludzi...

Widzę płomień, głęboko w górach
Widzę płomień, palący drzewa.
Widzę płomień, co pożera dusze
Widzę ognistą krew w powietrzu,

Widzę płomień 
Płomień
Widzę płomień 
Płomień
Widzę płomień
Płomień
Widzę jak na zboczu góry wstaje ognisty świt.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Gdy przestała śpiewać i zaczęła wpatrywać się w krajobraz. Po prostu siedziała i zaczęła rozmyślać o wszystkim co się w ostatnich dniach zdarzyło, nie wiedziała ile czasu minęło od momentu od czasu kiedy tam przyszła. Zauważyła iż na boisku Quidditcha Gryfoni zaczęli trening. Skierowała różdżkę na instrument
-Reducio
Wstała z trawy i szybkim biegiem ruszyła w stronę boiska. Gdy tam dotarła usłyszała tylko krzyk. 
- Flint! - ryknął Wood

do kapitana Ślizgonów. - To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd!
Marcus Flint był jeszcze wyższy od Wooda.
- Tu jest dużo miejsca, Wood - odpowiedział z chytrym uśmieszkiem trolla - pomieścimy się.
Nadleciały Angelina, Alicja i Katie. W drużynie Ślizgo­nów nie było dziewczyn. Stali ramię w ramię naprzeciw Gryfonów, zerkając na swojego szefa.
- Ale to ja wynająłem boisko! - krzyknął Wood, pryskając śliną ze złości. - Zamówiłem je!
- Macie nowego szukającego? - zdumiał się Wood.
- Kogo?
I oto zza pleców sześciu wielkich chłopców wyszedł siód­my, mniejszy, z głupawym uśmiechem na bladej, odpycha­jącej twarzy. Był to Draco Malfoy.
- Jesteś synem Lucjusza Malfoya? - zapytał Fred, patrząc na niego z odrazą.
- To śmieszne, że wspomniałeś akurat o ojcu Malfoya
- rzekł Flint, a członkowie drużyny Ślizgonów uśmiech­nęli się zjadliwie. - Zobacz, jak wspaniałomyślnie wypo­sażył naszą drużynę.
Cała siódemka wyciągnęła swoje miotły. Siedem wypo­lerowanych, nowiutkich rączek, każda z rzędem złotych liter układających się w słowa: NIMBUS DWA TYSIĄCE JEDEN, zabłysło w porannym słońcu przed oczami onie­miałych Gryfonów.
- Najnowszy model - wyjaśnił Flint niedbale, strze­pując pyłek ze swojej miotły. - Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki - uśmiechnął się złośliwie do Freda i George’a, z których każdy trzymał Zmiataczkę Numer Pięć - to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
Gryfonów zatkało. Przez chwilę nikomu nie przychodzi­ła do głowy żadna godna odpowiedź. Malfoy uśmiechał się tak szeroko, że jego zimne oczy zamieniły się w szparki.
- O, popatrzcie - powiedział Flint. - Jakaś in­wazja, czy co?
Ron i Hermiona szli ku nim przez trawnik, żeby zoba­czyć, co się dzieje.
- Co się stało? - zapytał Ron Harry’ego. - Dla­czego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi?
Patrzył na Malfoya, wkładającego zieloną szatę.
- Jestem nowym szukającym Ślizgonów, Weasley - oświadczył Malfoy, wyraźnie bardzo z siebie zadowolony. - Wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec ku­pił dla całej drużyny.
Ron otworzył usta i wybałuszył oczy, widząc siedem wspaniałych mioteł.
- Niezłe, co? - rzucił niedbale Malfoy. - Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło.
Drużyna Ślizgonów ryknęła śmiechem.
- Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać - powiedziała z pogardą Hermiona. - Każdy po prostu miał talent.
Zadowolona mina Malfoya nieco zrzedła.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo - warknął.
Harry poznał od razu, że Malfoy powiedział coś wstrętnego, bo po jego słowach zakotłowało się, Flint rzucił się, by go zasłonić przed atakiem Freda i George’a, Alicja krzyk­nęła: „Jak śmiesz!”, a Ron pogrzebał w fałdach szaty, wyszarpnął różdżkę, wrzasnął: „Zapłacisz mi za to, Malfoy!” i pod łokciem Flinta wymierzył nią w twarz Malfoya.
Donośny huk odbił się echem po stadionie, z końca różdżki wystrzelił strumień zielonego ognia, ugodził Rona w żołądek i przewrócił na trawę.
- Ron! Ron! Nic ci się nie stało? - zapiszczała Her­miona.
Ron otworzył usta, ale nie wyszło z nich ani jedno słowo. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na podołek kilkanaście ślimaków.
Drużynę Ślizgonów sparaliżowało ze śmiechu. Flint, zgięty wpół, wspierał się na miotle, żeby nie upaść. Malfoy klęczał, bijąc pięścią w ziemię. Gryfoni zgromadzili się wo­kół Rona, który wciąż wymiotował wielkimi, obślizgłymi ślimakami. Nikt jakoś niechciał go dotknąć.
- Zaprowadźmy go lepiej do Hagrida, to najbliżej - powiedział Harry do Hermiony, która kiwnęła odważnie głową i oboje podnieśli Rona na nogi, ciągnąc go za ręce.
-Wiecie co jesteście wszyscy zjebanymi dupkami- krzyknęła- A ty Malfoy największym. Jeszcze tego pożałujesz.- Powiedziała i pobiegła do dormitorium



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz